środa, 16 lutego 2011

O obrotach sfer niebieskich

Ho, ho, naprawdę przysnąłem – widzę, że ostatni wpis pochodzi z 1 lutego, a dziś mamy, bagatela, 16. Bywa. Nie będę wszystkiego zwalał na naukę fizyki do konkursu, bo i ja wiem i wy wiecie, że nie poświęcam na nią tyle czasu ile powinienem. Napisałem te zdania i dłuższą chwilę zastanawiałem się o czym właściwie chcę pisać... i rzuciło mi się w oczy samo słowo „fizyka”. Nie, spokojnie, nie będę rozważał czy praca gazu przy izobarycznym rozprężaniu jest dodatnia czy ujemna. Po prostu, sam chętnie się zastanowię dlaczego właśnie ten przedmiot lubię.

Bo tak. Może jest to dziwne, zważywszy na to jak jest traktowany przez większość uczniów – jako bardzo trudny czy wręcz przerażający. Co kto lubi – biologia czy chemia wymagają jak dla mnie uczenia się zbyt wielu rzeczy na pamięć, przy języku angielskim często zapominam o istnieniu gramatyki, używając takich konstrukcji, które „brzmią”, polski z kolei jest niewymierny i trudno nawet samemu ocenić stan swojej wiedzy. W fizyce – podobnie zresztą jak w matematyce – wszystko rządzi się określonymi regułami i logicznie wynika jedno z drugiego, z drugiej strony pozostawiając jednak pewną swobodę rozwiązania, zostawiając miejsce do gdybań, rozważań, ba, czasem nawet filozofii! Przy wielu zadaniach po prostu... ciekawi cię jaki będzie wynik.

To taka kwestia szkolna. Jest jeszcze druga – ta, którą zajmują się naukowcy, a którą jestem w stanie śledzić tylko za sprawą rozmaitych artykułów popularno-naukowych. Ciągły rozwój tej dziedziny. Fizyka, a raczej ludzie, którzy się nią zajmują dokonują rzeczy niezwykłych – sięgając najgłębiej i najdalej – od kwarków do całego wszechświata. Nie na darmo Wielki Zderzacz Hadronów w CERNie nazywany jest największą zabawką świata – mimo że nie zrozumiałbym pewnie nawet kilku procent z zachodzących tam zjawisk chciałbym zobaczyć tą „zabawkę” na żywo. A odkrywanie odległych planet, słońc, galaktyk - to jest przecież najzwyczajniej... ciekawe. Kto nie chciałby wiedzieć czy gdzieś znajduje się świat, na którym mogłoby powstać życie? Czyż nie jest ciekawe to jak wyglądają najdrobniejsze porcje materii, z których się składamy? Dla mnie jest.

Kończę. Nie rozpisałem się, ale może bardziej sensowną formułą bloga są wpisy krótsze, a częstsze? Pomyślę. A żebyście po powyższej notce nie wzięli mnie za kogoś kim nie jestem – nie będzie się to myślenie odbywać jedynie w przerwach między kolejnymi zadaniami z fizyki. Do zobaczenia!

wtorek, 1 lutego 2011

Wiedźmin pod choinkę

„Fantasy wykorzystuje ponadczasowy urok nonsensu: bezmyślna fabuła, papierowe postacie i wydarzenia urągające zasadom logiki zwalniają czytelnika lub widza z wysiłku myślenia.”

„Literatura Fantastyczna ma (...) skłonność do idealizacji oraz robienia super gości, którzy wymiatają i 100 wrogów.”

„I think that an author who writes a mystery as fantasy is just making it easy for himself to explain who done it and how they did it.”

Jest to kilka przykładowych cytatów odnoszących się do literatury fantasy, na które natrafiłem przeglądając dziś rozmaite artykuły i dyskusje na forach internetowych. Można powiedzieć, że są one tylko pomocą do tego co planuję pisać, bowiem oprzeć chcę się przede wszystkim na moich doświadczeniach. A doświadczenia te wskazują jasno, że ogólnie ujmując fantastyka – czy będzie to typowe fantasy, s-f czy horror z elementami nadprzyrodzonymi, nie jest powszechnie lubiana. Po pierwsze – wśród wielu ludzi starszych, uznających tego typu literaturę za pisaninę dla dzieci; po drugie – w wielu środowiskach ludzi młodych, gdzie typowy wizerunek fana fantastyki to gruby nerd nie wychodzący z domu, z okularami niczym denka od słoików. Zanim przejdę do sedna i postaram się odeprzeć typowe zarzuty wobec tej dziedziny literatury, podkreślę bardzo ważne zdanie – nie zamierzam nikogo zachęcać do wgłębiania się w tego typu książki. Nie mam nic przeciwko ludziom, nie chcącym ich czytać z konkretnych powodów. Nie cierpię jedynie, gdy miast sensownych argumentów, ktoś kieruje się jednym z poniższych, idiotycznych kryteriów...

Uogólnienie
„Do czego ty mnie chcesz namówić? Oglądałem Władcę Pierścieni w kinie. Dno, beznadzieja. Więcej biegających elfów i krasnoludów? Nie – dziękuję.” Mam świadomość, że kryterium tego nie powinno się stosować raczej nigdy i oczywiste jest dla was, że ocenię go negatywnie. Trudno jednak o tym nie wspomnieć, gdy literatura fantastyczna naprawdę cierpi na skutek jego stosowania. Ja wiem, że wiele tytułów z mainstram'u może zrażać. To jednak, drogi anty-fanie fantasy, że nie podobały Ci się wampiry ze „Zmierzchu” i popularne motywy wymieszane przez Paoliniego w „Eragonie”, nie musi oznaczać rezygnacji z danej dziedziny literatury. Czytany wieki temu dramat „Romeo i Julia” Szekspira, podobał mi się średnio, ale już „Hamlet” był dla mnie świetny. Trudno wyrobić sobie jednym dziełem opinię o konkretnym autorze, a co dopiero o całej dziedzinie literatury!

Mała wartość artystyczna
O tak, uwielbiam to. Przecież jeśli książka jest na przykład jedną z serii „Gwiezdne Wojny” to musi być kiepska. Tasiemcowa seria, ciągle tylko latają i okładają się po głowach jakimiś świecącymi pałkami. Bez sensu. Hm. Odpowiedziałbym krótko: polecam Stovera. Polecam Karpyshyna. Polecam Luceno. Realistyczne pokazanie wojny i wgłębienie się w psychikę bohaterów przez pana Stovera cenię równie wysoko, co dzieła z „literatury pięknej”. Ale, rozgadałem się o Gwiezdnych Wojnach, a przecież jest tyle innych autorów, którzy tworzą wspaniałą prozę. Że wspomnę tylko o naszych rodzimych Sapkowskim czy ś.p. geniuszu s-f, Stanisławie Lemie. Nie trzeba być fanem tego typu literatury, żeby docenić ich kunszt.

To przecież dla dzieci
A ten argument jest jednym z moich ulubionych. Zakorzeniło się w ludzkiej opinii kojarzenie smoków, elfów i dzielnych rycerzy z baśniami. I bardzo słusznie. Przy czym fantasy to nie są baśnie. Ta literatura jedynie czerpie, wyrasta na fundamentach mitów, baśni, utworów romantyzmu... Zwykle wykorzystuje ten świat jako pretekst do opowiedzenia wspaniałej historii, wzbudzenia w czytelniku silnych uczuć, przekazania czegoś ważnego. Pewnie, że niektóre utwory fantasy są przeznaczone przede wszystkim dla dzieci. „Hobbit”, „Czarnoksiężnik z krainy Oz”, „Opowieści z Narnii” czy „Harry Potter” rzeczywiście są głównie dla nich, ale już książek o Wiedźminie kupować małym dzieciom pod choinkę bym rodzicom nie polecał.

Typowość
Dobro walczy ze złem, stary mag, dzielni rycerze, magiczny artefakt. W każdej książce to samo. Zabawne jest to, że zwykle mówią tak ludzie, którzy zetknęli się z fantastyką tylko na ekranie telewizorów, oglądając świetną ekranizację „Władcy Pierścieni” pana Jacksona. I znowu jest to uogólnienie i krzywda dla autorów. Mistrzem fantastyki był J.R.R. Tolkien i to jest faktem, ale czy to znaczy, że wszystkie książki przetwarzają jego motywy? O, nie. Bo fantastyka może mówić zarówno o dzielnych rycerzach, jak i o podstarzałych bimbrownikach, egzorcystach z zamiłowania. Możemy śledzić tak szeroką gamę tematów: od pełnych wspaniałego humoru i absurdu dzieł sir Terrego Prachetta, po poważną, dostojną s-f jaką jest klasyczna „Diuna”. Możliwości są nieograniczone i fantaści z tego korzystają.

Można by uznać ten wpis za stek mojego narzekania, bo przecież zwykle obracam się w kręgu ludzi o podobnych do moich zainteresowaniach, i na wykpiwanie mojego hobby narzekać nie mogę. Uznajcie tą notkę raczej za hołd dla wspaniałej, różnorodnej fantastyki i efekt irytacji gdy czytam w internecie bądź słyszę w świecie nie-wirtualnym, gdy pada jeden z powyższych zarzutów.

Nie chcę obiecywać większej regularności wpisów, bo nie wywiązałem się z tego na feriach, a co dopiero gdy zaczęła się szkoła. Dziękuję tym, którzy czasem tu zaglądają co zaiste mnie cieszy. I że pozwolę sobie zakończyć w stylu mojej ulubionej fantastycznej sagi – niech Moc będzie z Wami.