niedziela, 4 marca 2012

Słów kilka o kucaniu

Wiem, że kościół nie jest miejscem na irytowanie się i denerwowanie, w końcu nie po to tam chodzimy. Dlatego takie rzeczy jak to o czym chcę dziś krótko napisać staram się widzieć jako coś co mnie nie dotyczy. Ale, jak pomyślałem przed momentem, właściwie dobrze jest o tym napisać, bo a nuż trafi na tą notkę ktoś kogo to bardziej dotyczy? Dlatego nie przerywajcie czytania i napiszcie w komentarzach co sądzicie o tym co napisałem.

Chodzi mi o kwestię niby banalną, czyli klękanie w kościele. Na podniesienie, na 'Baranku Boży', na wystawienie. Niby coś prostego, ministrant dzwoni dzwonkami, wszyscy klękają. Albo prawie wszyscy, bo od jakiegoś czasu widzę dookoła siebie powszechne "kucanie". Nic to, nie dotyczy mnie to przecież. Ja klęczę, patrzę tam gdzie trzeba i wszystko gra. Ale czasem może przyjść refleksja, że coś tu jednak jest nie tak. Nie czepiam się niczyjej wiary czy znudzenia, sam czasem "nie czuję" w ogóle mszy i nudzę się czekając na koniec. Nie mi oceniać zaangażowanie danej osoby. Może przyszedł/przyszła tylko dlatego, żeby nie sprawić przykrości babci. Co więc irytuje w kucaniu? Brak elementarnego szacunku. Wierzysz czy nie, dla większości ludzi w kościele właśnie na ołtarzu dzieje się coś bardzo ważnego, a Ty nie potrafisz zgiąć kolan? Obok klęczy starsza babcia, dorośli ludzie, małe dzieci, kobieta z dzieckiem na rękach, a Ty nie chcesz sobie pobrudzić legginsów? W klęknięciu nie chodzi o jakąś szopkę czy teatrzyk, to gest wyrażający coś konkretnego. Nie musisz być wierzący, nie musisz mieć ochoty tam siedzieć. Ale jeśli jakaś osoba przychodzi na mszę to jest winna ten podstawowy szacunek dla prawd wiary i dla ludzi dookoła, który ten szacunek wyrażają. Jak boisz się pobrudzić to połóż pod kolana chusteczkę, jeśli masz problemy z kręgosłupem to stój, a nie rób bezsensownej szopki z istotnego znaku.

Co ciekawe nie widać "syndromu kucania" o ludzi starszych, którym klęknięcie może sprawić problem, ale u kilkunastoletnich, czasem dwudziestokilkuletnich osób. U dziewczyn - jest to po prostu irytujące. Ale jeśli chłopak czy facet nie potrafi klęknąć... Cóż, jeśli ma jakieś problemy niech stoi czy nawet siedzi, kucanie świadczy o tym, że nie umie "wyklęczeć" paru minut na kolanach, albo boi się zabrudzić nowe dżinsy. A takim "panom" radzę od razu kupić sobie sukienkę i buty na szpilkach, po co się oszukiwać i nazywać się mężczyzną? Lepiej tu pasuje zasłyszane kiedyś przeze mnie, niezbyt cenzuralne określenie "pizda na kaczych łapach". Dzięki za uwagę.

niedziela, 12 lutego 2012

Midichloriany w CzyDe

Mroczne Widmo w 3D czyli kolejny skok George'a Lucasa na nasze pieniądze. Ten sam film co w 1999 roku, krytykowany przez dużą część fanów – bo Jar Jar, bo mały Anakin, bo infantylizm i midichloriany. Byłem w kinie w piątek, ale dopiero teraz mam czas podzielić się wrażeniami. Które są, krótko mówiąc, bardzo pozytywne. Jest to związane chyba zarówno z samym klimatem Gwiezdnych Wojen w kinie, z zainteresowaniem konwersją do 3D i przede wszystkim ze zdrowym podejściem – nie jechałem do kina, żeby zobaczyć coś totalnie nowego, czy żeby obejrzeć arcydzieło kina, ale też nie z myślą, że będzie beznadziejnie, a 3D wcale nie będzie widać. Bądź co bądź, po Zemście Sithów był to drugi film SW, na którym byłem w kinie, więc z pewnością wiązało się to z jakimiś emocjami. Przed premierą przeczytałem „Maskę Kłamstw”, komiks „Darth Maul” i zacząłem „Łowcę z Mroku”, więc czułem klimat TPM, równocześnie nie oglądając go po raz kolejny.

Sam wyjazd do kina... Cóż, liczyłem na więcej czasu aby spotkać się z innymi fanami, porozmawiać (a byłaby okazja bo fani z Rzeszowa przybyli licznie), niestety, połączenie prowincji ze stolicą regionu jest tak beznadziejne, że na salę z szóstką znajomych weszliśmy już gdy zaczynały się reklamy, a oni (ja zostałem dłużej) żeby zdążyć na ostatni autobus musieli opuścić ostatnie kilka minut seansu. Wprawdzie mi udało się zostać do końca i zamienić choć parę słów z rzeszowskim fanklubem, ale pod tym względem czułem niedosyt, żadnych długich geekowskich rozmów czy zdjęć z maulowym standem. I pewnie nikt nie zwrócił uwagi na mój krawat z Vaderem. Połączenia Rzeszów-Kolbuszowa są krótko mówiąc beznadziejne.

Jeśli chodzi o sam film... Podobało mi się naprawdę bardzo. Klimat sali kinowej, towarzystwo znajomych, z którymi cały czas szeptem coś komentowaliśmy... To jedno. Po drugie – trzeci wymiar. Użyty w tym filmie w naprawdę dobry sposób. Żadnych pierdół z blasterowymi błyskawicami wylatującymi z ekranu, po prostu poczucie głębi, wyodrębnienie każdej postaci. Tak jak pisałem, podszedłem do tej konwersji z naprawdę pozytywnym nastawieniem, więc cieszył każdy moment, gdy trzeci wymiar był naprawdę widoczny. Cieszyły także wszystkie drobne, nowe sceny, których nie widziałem wcześniej, jako że jak dotąd widziałem tylko standardową wersję z '99. I sam film... Kasis skomentowała po seansie, że to chyba jak dotąd jej najlepszy seans Mrocznego Widma. I w sumie mogę podpisać się pod tymi słowami. Minęło już kilka lat od pierwszego zobaczenia tego filmu, wiele rzeczy denerwuje mniej, a dostrzega się coraz więcej głębi fabuły. Czułem po prostu klimat Gwiezdnych Wojen, co oczywiście było nasilone przez przeczytaną wcześniej „Maskę...” i wyłapywane powiązania, czy sam ten wspomniany kilkakrotnie klimat Gwiezdnych Wojen w kinie. Nie przeszkadzał mi Jar Jar czy midichloriany. Ba, ja już dawniej lubiłem Mroczne Widmo, a po opisanym seansie awansuje ono do zaszczytnego grona moich ulubionych części SW. Panie Lucas, jeśli te konwersje mają wychodzić tak fajnie, to skocz na moją kasę jeszcze pięć razy.

czwartek, 26 stycznia 2012

Potrzeba veta

Nie pisałem nic na blogu od roku, a wtedy gdy jeszcze coś tu zamieszczałem, nigdy nie zdarzyło mi się pisać o moich zapatrywaniach politycznych. Tym razem minimalnie złamię swoją zasadę, bo sprawa jest ważna, na czasie i zapewne każdy z was już domyśla się o co mi chodzi - ACTA. Owszem, ale nie tylko.

Nie będę po raz kolejny przytaczał czym właściwie jest, co może wprowadzić do życia przeciętnego internauty ACTA. Wszyscy czytaliśmy czy słyszeliśmy te zarzuty już masę razy. I budzi to naturalny sprzeciw - ktoś chce ograniczyć naszą wolność, ktoś chce nas inwigilować i zabrać nam to, do czego mamy dostęp w internecie. Z pewnością te daleko posunięte prognozy o zamknięciu dostępu do najpopularniejszych serwisów, permanentnej inwigilacji i połowie internautów w więzieniu są drastyczne i nieprawdopodobne, ale nawet jeśli sprawdzą się w małym tylko stopniu, nawet jeśli śledzenie naszych kroków w internecie i blokowanie portali będzie wykorzystywane tylko w nielicznych przypadkach - to już jest to coś złego, już pozwala to komuś na nadużycia, na kontrolę nad szarym obywatelem. Dlatego trzeba mówić nie. Nie chodzi tu o swobodne piracenie gier, filmów i seriali i prawie wszyscy (niestety nie mogę powiedzieć wszyscy) protestujący mają tego świadomość, gdy równocześnie praktycznie wszystkie media sprowadzają protestujących do piratów i hakerów.

Protesty odbywają się w sieci - miliony ludzi piszących o tym na portalach społecznościowych, meile do polityków, blackouty stron, ataki na strony rządowe (słuszne lub nie, to już kwestia dyskusji), ale także "na żywo". Wczoraj tysiące ludzi wyszło na ulice polskich miast, by protestować przeciwko ustawie, ale media zainteresowane były tylko tymi nielicznymi momentami demonstracji, w których doszło do zamieszek.

Gdzieś w narodzie polskim drzemie potrzeba powiedzenia veto. Przez stulecia mieliśmy po temu wiele okazji - powstania, wojny, konspiracja, strajki. Teraz od ponad dwudziestu lat żyjemy w wolnym kraju i ironicznie mówiąc, ta potrzeba szuka w wielu młodych polakach ujścia - często w bezsensowny sposób. Ale, tym razem, gdy pojawiło się ACTA, nie są to już jakieś bzdurne pochody, oskarżenia o brak demokracji czy walka o interesy konkretnej grupy, tym razem jest to sprzeciw wobec sprecyzowanej rzeczy - niesprawiedliwej, mogącej w perspektywie godzić w wolność ustawie. Ja pociągnę swój sprzeciw dalej - chciałbym powiedzieć veto wobec władzy, która podejmuje nie pierwszą błędną decyzję i która, krótko mówiąc, źle rządzi krajem. Nie chcę mówić kogo bym widział jako kolejnych rządzących krajem. Mogłaby to nawet znów być Platforma, znów PiS, znów SLD - ale wyłącznie przy gruntownych zmianach. Nie może trwać dalej system wypaczonej demokracji, w której władze są nieprzygotowane do rządzenia, nie ponoszą odpowiedzialności za błędy, pilnują jedynie swoich interesów i przede wszystkim - nie podejmują w ważnych sprawach prawie żadnych konsultacji społecznych. O ile uważam za bzdurne zarzuty o braku demokracji w Polsce, o tyle uważam, że ta demokracja, którą mamy w znacznym stopniu odbiega od tego czym być powinna. Co konkretnie zarzucam polskiemu rządowi, zapytacie. Już śpieszę z wyjaśnieniem.

Sprawa podwyższenia wieku emerytalnego - owszem, być może te zmiany są potrzebne (ja uważam je za błędne, ale mogę się mylić), natomiast uważam, że ich wprowadzenie było oszukaniem wyborców. W kampanii Platformy nie padło ani słowo, ani wzmianka o tych planach, natomiast tuż po wyborach, zostały one ogłoszone. Ciekawe ile głosów ubyło by obecnej władzy i czy mogłaby marzyć o rządzeniu, gdyby powiedziała o podwyższaniu wieku emerytalnego wcześniej. Jest to zwyczajne oszukiwanie społeczeństwa, wyborców i poczucie braku odpowiedzialności przed narodem po wyborach. Chaos w Służbie Zdrowia - czyli kolejne reformy, które być może były potrzebne, ale zostały przeprowadzone w bzdurny, bezsensowny sposób. Jak zareagował rząd na kłopoty, na to, że wielu pacjentów zostało nagle pozbawionych dostępu do leków i postawionych w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia? Milczenie, brak wypowiedzi, zupełne umycie rąk i pozbycie się odpowiedzialności za własne decyzje. ACTA - o którym już dużo dziś pisałem. I znowu, być może istnieje potrzeba uporządkowania Dzikiego Zachodu jakim jest internet, ale jest to robione w sposób zły, bezsensowny i nieskuteczny. Rozległy się naprawdę głośne i naprawdę powszechne głosy protestu, ale rząd postanowił je zignorować. Zero konsultacji społecznych, brak odpowiedzialności, brak zorientowania się w tak istotnej sprawie u ekspertów. Media, które co by nie mówić, nie są ostoją wolności, które zależnie od opcji politycznej dyktują dane zakłamane i totalnie subiektywne. Pomoc Włochom - nie wiem czy nawet słyszeliście o tej sprawie, bo cicho o tym było w mediach. Potężna dotacja z nienaruszalnych, kryzysowych rezerw NBP poszła na pomoc państwu o wiele bogatszemu od nas! W momencie gdy gospodarka w naszym kraju jest naprawdę słaba, gdy młodzi ludzie muszą szukać pracy za granicą, przygotowania do nadchodzącego wielkimi krokami Euro 2012 polegają na odcinaniu kolejnych inwestycji z listy, aby zostały tylko te, które zdołamy dokończyć, w czasie gdy ceny benzyny czy produktów w sklepach są nie do zaakceptowania, a poważniejszy kryzys może przyjść lada chwila - nasz rząd dotuje inne państwo rezerwami, których dla własnego kraju użyć nie może. W stosunkach z UE i USA Polska ustawia się automatycznie w roli wasala. Nie, nie jestem nacjonalistą i nie uważam Unii Europejskiej za zło wcielone, natomiast uważam, że rząd Polski nie może słuchać we wszystkim zachodu. Potrzebujecie pieniędzy? Proszę. Wojsk? Ależ oczywiście. Mamy podpisać ACTA? Nie ma problemu. To z NAMI - obywatelami swojego państwa - a nie z innymi krajami dyskutowane powinny być wszelkie ważne zmiany, decyzje, przedsięwzięcia.

Uważam, że sprawa ACTA przechyliła szale wagi i obecny rząd straci swoje budowane od lat poparcie społeczne. Protesty się nie skończą nagle - i dobrze. Polska demokracja potrzebuje gruntownych zmian. Dużo większych konsultacji społecznych, referendów, rządów zasięgających porad u ekspertów, a nie takich,  w którym o wszystkim decydują nie znający tematu politycy. Dbania o interesy własnego państwa, a nie zachodnich sąsiadów. Odpowiedzialności społecznej, wolności mediów od wpływów i w końcu tego, aby politycy musieli odpowiadać za swoje decyzje. Jak to ma być osiągnięte? Uważam, że potrzebna jest dymisja rządu, zmiany nie tylko w poszczególnych ustawach, ale i w konstytucji, a w końcu władza, która będzie dla obywateli, a nie dla siebie. Nie mówię o konkretnej partii, bo czy to miałoby być PO, PiS, SLD, PSL czy jeszcze coś innego - to bez gruntownych przemian się nie obędzie.

środa, 16 lutego 2011

O obrotach sfer niebieskich

Ho, ho, naprawdę przysnąłem – widzę, że ostatni wpis pochodzi z 1 lutego, a dziś mamy, bagatela, 16. Bywa. Nie będę wszystkiego zwalał na naukę fizyki do konkursu, bo i ja wiem i wy wiecie, że nie poświęcam na nią tyle czasu ile powinienem. Napisałem te zdania i dłuższą chwilę zastanawiałem się o czym właściwie chcę pisać... i rzuciło mi się w oczy samo słowo „fizyka”. Nie, spokojnie, nie będę rozważał czy praca gazu przy izobarycznym rozprężaniu jest dodatnia czy ujemna. Po prostu, sam chętnie się zastanowię dlaczego właśnie ten przedmiot lubię.

Bo tak. Może jest to dziwne, zważywszy na to jak jest traktowany przez większość uczniów – jako bardzo trudny czy wręcz przerażający. Co kto lubi – biologia czy chemia wymagają jak dla mnie uczenia się zbyt wielu rzeczy na pamięć, przy języku angielskim często zapominam o istnieniu gramatyki, używając takich konstrukcji, które „brzmią”, polski z kolei jest niewymierny i trudno nawet samemu ocenić stan swojej wiedzy. W fizyce – podobnie zresztą jak w matematyce – wszystko rządzi się określonymi regułami i logicznie wynika jedno z drugiego, z drugiej strony pozostawiając jednak pewną swobodę rozwiązania, zostawiając miejsce do gdybań, rozważań, ba, czasem nawet filozofii! Przy wielu zadaniach po prostu... ciekawi cię jaki będzie wynik.

To taka kwestia szkolna. Jest jeszcze druga – ta, którą zajmują się naukowcy, a którą jestem w stanie śledzić tylko za sprawą rozmaitych artykułów popularno-naukowych. Ciągły rozwój tej dziedziny. Fizyka, a raczej ludzie, którzy się nią zajmują dokonują rzeczy niezwykłych – sięgając najgłębiej i najdalej – od kwarków do całego wszechświata. Nie na darmo Wielki Zderzacz Hadronów w CERNie nazywany jest największą zabawką świata – mimo że nie zrozumiałbym pewnie nawet kilku procent z zachodzących tam zjawisk chciałbym zobaczyć tą „zabawkę” na żywo. A odkrywanie odległych planet, słońc, galaktyk - to jest przecież najzwyczajniej... ciekawe. Kto nie chciałby wiedzieć czy gdzieś znajduje się świat, na którym mogłoby powstać życie? Czyż nie jest ciekawe to jak wyglądają najdrobniejsze porcje materii, z których się składamy? Dla mnie jest.

Kończę. Nie rozpisałem się, ale może bardziej sensowną formułą bloga są wpisy krótsze, a częstsze? Pomyślę. A żebyście po powyższej notce nie wzięli mnie za kogoś kim nie jestem – nie będzie się to myślenie odbywać jedynie w przerwach między kolejnymi zadaniami z fizyki. Do zobaczenia!

wtorek, 1 lutego 2011

Wiedźmin pod choinkę

„Fantasy wykorzystuje ponadczasowy urok nonsensu: bezmyślna fabuła, papierowe postacie i wydarzenia urągające zasadom logiki zwalniają czytelnika lub widza z wysiłku myślenia.”

„Literatura Fantastyczna ma (...) skłonność do idealizacji oraz robienia super gości, którzy wymiatają i 100 wrogów.”

„I think that an author who writes a mystery as fantasy is just making it easy for himself to explain who done it and how they did it.”

Jest to kilka przykładowych cytatów odnoszących się do literatury fantasy, na które natrafiłem przeglądając dziś rozmaite artykuły i dyskusje na forach internetowych. Można powiedzieć, że są one tylko pomocą do tego co planuję pisać, bowiem oprzeć chcę się przede wszystkim na moich doświadczeniach. A doświadczenia te wskazują jasno, że ogólnie ujmując fantastyka – czy będzie to typowe fantasy, s-f czy horror z elementami nadprzyrodzonymi, nie jest powszechnie lubiana. Po pierwsze – wśród wielu ludzi starszych, uznających tego typu literaturę za pisaninę dla dzieci; po drugie – w wielu środowiskach ludzi młodych, gdzie typowy wizerunek fana fantastyki to gruby nerd nie wychodzący z domu, z okularami niczym denka od słoików. Zanim przejdę do sedna i postaram się odeprzeć typowe zarzuty wobec tej dziedziny literatury, podkreślę bardzo ważne zdanie – nie zamierzam nikogo zachęcać do wgłębiania się w tego typu książki. Nie mam nic przeciwko ludziom, nie chcącym ich czytać z konkretnych powodów. Nie cierpię jedynie, gdy miast sensownych argumentów, ktoś kieruje się jednym z poniższych, idiotycznych kryteriów...

Uogólnienie
„Do czego ty mnie chcesz namówić? Oglądałem Władcę Pierścieni w kinie. Dno, beznadzieja. Więcej biegających elfów i krasnoludów? Nie – dziękuję.” Mam świadomość, że kryterium tego nie powinno się stosować raczej nigdy i oczywiste jest dla was, że ocenię go negatywnie. Trudno jednak o tym nie wspomnieć, gdy literatura fantastyczna naprawdę cierpi na skutek jego stosowania. Ja wiem, że wiele tytułów z mainstram'u może zrażać. To jednak, drogi anty-fanie fantasy, że nie podobały Ci się wampiry ze „Zmierzchu” i popularne motywy wymieszane przez Paoliniego w „Eragonie”, nie musi oznaczać rezygnacji z danej dziedziny literatury. Czytany wieki temu dramat „Romeo i Julia” Szekspira, podobał mi się średnio, ale już „Hamlet” był dla mnie świetny. Trudno wyrobić sobie jednym dziełem opinię o konkretnym autorze, a co dopiero o całej dziedzinie literatury!

Mała wartość artystyczna
O tak, uwielbiam to. Przecież jeśli książka jest na przykład jedną z serii „Gwiezdne Wojny” to musi być kiepska. Tasiemcowa seria, ciągle tylko latają i okładają się po głowach jakimiś świecącymi pałkami. Bez sensu. Hm. Odpowiedziałbym krótko: polecam Stovera. Polecam Karpyshyna. Polecam Luceno. Realistyczne pokazanie wojny i wgłębienie się w psychikę bohaterów przez pana Stovera cenię równie wysoko, co dzieła z „literatury pięknej”. Ale, rozgadałem się o Gwiezdnych Wojnach, a przecież jest tyle innych autorów, którzy tworzą wspaniałą prozę. Że wspomnę tylko o naszych rodzimych Sapkowskim czy ś.p. geniuszu s-f, Stanisławie Lemie. Nie trzeba być fanem tego typu literatury, żeby docenić ich kunszt.

To przecież dla dzieci
A ten argument jest jednym z moich ulubionych. Zakorzeniło się w ludzkiej opinii kojarzenie smoków, elfów i dzielnych rycerzy z baśniami. I bardzo słusznie. Przy czym fantasy to nie są baśnie. Ta literatura jedynie czerpie, wyrasta na fundamentach mitów, baśni, utworów romantyzmu... Zwykle wykorzystuje ten świat jako pretekst do opowiedzenia wspaniałej historii, wzbudzenia w czytelniku silnych uczuć, przekazania czegoś ważnego. Pewnie, że niektóre utwory fantasy są przeznaczone przede wszystkim dla dzieci. „Hobbit”, „Czarnoksiężnik z krainy Oz”, „Opowieści z Narnii” czy „Harry Potter” rzeczywiście są głównie dla nich, ale już książek o Wiedźminie kupować małym dzieciom pod choinkę bym rodzicom nie polecał.

Typowość
Dobro walczy ze złem, stary mag, dzielni rycerze, magiczny artefakt. W każdej książce to samo. Zabawne jest to, że zwykle mówią tak ludzie, którzy zetknęli się z fantastyką tylko na ekranie telewizorów, oglądając świetną ekranizację „Władcy Pierścieni” pana Jacksona. I znowu jest to uogólnienie i krzywda dla autorów. Mistrzem fantastyki był J.R.R. Tolkien i to jest faktem, ale czy to znaczy, że wszystkie książki przetwarzają jego motywy? O, nie. Bo fantastyka może mówić zarówno o dzielnych rycerzach, jak i o podstarzałych bimbrownikach, egzorcystach z zamiłowania. Możemy śledzić tak szeroką gamę tematów: od pełnych wspaniałego humoru i absurdu dzieł sir Terrego Prachetta, po poważną, dostojną s-f jaką jest klasyczna „Diuna”. Możliwości są nieograniczone i fantaści z tego korzystają.

Można by uznać ten wpis za stek mojego narzekania, bo przecież zwykle obracam się w kręgu ludzi o podobnych do moich zainteresowaniach, i na wykpiwanie mojego hobby narzekać nie mogę. Uznajcie tą notkę raczej za hołd dla wspaniałej, różnorodnej fantastyki i efekt irytacji gdy czytam w internecie bądź słyszę w świecie nie-wirtualnym, gdy pada jeden z powyższych zarzutów.

Nie chcę obiecywać większej regularności wpisów, bo nie wywiązałem się z tego na feriach, a co dopiero gdy zaczęła się szkoła. Dziękuję tym, którzy czasem tu zaglądają co zaiste mnie cieszy. I że pozwolę sobie zakończyć w stylu mojej ulubionej fantastycznej sagi – niech Moc będzie z Wami.

niedziela, 23 stycznia 2011

Z zakurzonego archiwum #2

...a właściwie już nie tak zakurzonego. Pojawił się tu już przedstawiciel moich pierwszych wierszy i może pozostałe pomińmy, bo przyznać trzeba, że przynajmniej nie wszystkie były dobre. Nie twierdzę, że te nowsze są, ale jakoś łatwiej przychodzi mi wrzucenie ich na bloga. Poniższy powstał więc nie tak dawno, a opisuje (to czy dobrze czy nie sami ocenicie) krajobraz, który od jakiś 8 lat widzę codziennie wychodząc przed dom.



BRZOZY
Brzozy obok domu
Ściana bielo-zieleni
Oddzielona kreską płotu.

***

Budzą się cicho
Już przecierają oczy, poranny wiatr
Szumi ich liśmi na powitanie dnia.
Uśmiechają się do niego pogodnie
Dziękując za to, że jest

Brzozy obok domu
Dzień spędzają na strojeniu się
W coraz to inne odcienie zieleni.
Tylko korzenie twardo stąpają po ziemi
Nie tracą czasu na fiu-bdziu
I zapraszają do siebie krople wody
Dziękując za to, że są

Białe damy
Dość często zamieniają się w dzierlatki
Plotkujące poszumem liści
Bezwstydnie opalające się w słońcu.
Gdy dziękują mu za to, że jest
Czynią to w dźwięcznym śmiechu

Czasem i one się złoszczą
Nie można im przecież odmówić tej przyjemności.
Wyszumią się i uspokoją
Grzebiąc w dobrej ziemi krople złości.
Czasem i one płaczą
A woda długo spływa po pniach
I kapie po liściach

Ale gdy wszystko minie
Wstają zieleńsze niż wcześniej.

Brzozy także
Lubują się w pięknie.
Gdy słońce zachodzi tuż za ich plecami
Odwracają się by kontemplować
Paletę barw
Mnogość kształtów
Ciszę
A potem zapada zmrok.

Witają go podejrzliwie
Ale dają się mu łagodnie otulić.
Czuwają jeszcze chwilę patrząc w gwiazdy.
A nim sen nadejdzie szeptem dziękują sobie
Za to, że są.

niedziela, 16 stycznia 2011

"Dziesiąta Muza" w akcji

Już od dłuższego czasu nie mogłem znaleźć czasu i weny, żeby coś naskrobać. Proszę o wybaczenie tych, którzy czasem tu zaglądają i w związku z początkiem ferii obiecuję poprawę. Mimo nie zachęcającej do niczego aury pogodowej będę starał się pisać częściej i sensowniej. Wybitnie późna jesień zmaga się z bardzo wczesną wiosną nad konającą zimą, ale żyć trzeba. Ale, ale - mówienie o pogodzie chyba nie jest w najlepszym guście, więc przechodzę do tego o czym chcę dziś pisać.

Świat idzie do przodu – że tak zacznę od mądrego, standardowego i nie znaczącego nic konkretnego stwierdzenia. Rozwija się szeroko przemysł filmowy, wdrażając coraz to nowe technologie. Cierpimy obecnie na zalew filmów w 3D i wiele już pisano na ten temat, ale może i ja wtrącę kilka słów do tej dyskusji. Nie jestem ani przeciwnikiem ani zwolennikiem tego typu filmów, a jeśli miałbym się określić po którejś ze stron, byłbym zapewne „za”. Dobrze, że film się rozwija, że szuka nowych dróg dotarcia do widza. 3D daje nową szansę pokazania głębi obrazu, poczucia się uczestnikiem akcji. Można powiedzieć, że odsuwa trochę na bok aspekt gry aktorskiej, bardziej uwydatniając sam obraz. I w pewnych przypadkach jest to dobre. Niestety – obecnie próbuje się wepchnąć trzeci wymiar prawie wszędzie. O ile cieszę się z faktu, że „Gwiezdne Wojny” wrócą do kin w tym formacie, to doniesienia o tym że prawie każda kolejna produkcja będzie w 3D zaczynają mnie irytować. Cóż, daje się ludziom to czego chcą, jest 3D – są zyski. Ze wstydem przyznaję, że nie miałem okazji ujrzeć w kinie słynnego „Avatara”, ale widząc jaki wpływ wywarł na kino, czytając liczne opinie i znając konwencję w jakiej był utrzymany wiem, a przynajmniej wydaje mi się, że 3D było w tym filmie jak najbardziej potrzebne. Ale w ogromnej liczbie filmów, począwszy od „Piły 3D” skończywszy na stu bajkach dla dzieci – już nie, tym bardziej że główni odbiorcy tych bajek już po pół godziny ściągną okulary narzekając na ból oczu. Trzeci wymiar daje olbrzymie możliwości, ale psują ten efekt sceny, sprawiające wrażenie stworzonych na siłę tylko pod to. Niedługo widzowie przywykną do koni wyjeżdżających z ekranu i twórcy filmów muszą nauczyć się właściwego korzystania z tej zdobyczy technologii, czyli pokazania głębi, wciągnięcia widza w akcję.

Mam nadzieję, że nie weźmiecie mnie za nieudolnego krytyka współczesnego kina. Jak pisałem wyżej – w zasadzie jestem za 3D, w dobrym użyciu, podoba mi się także wiele innych, ukazujących się niedawno filmów, które są kręcone tradycyjnymi metodami. Pozwolę sobie wspomnieć o najlepszym w mojej opinii filmie 2010 roku - „Incepcji” Nolana. Czy kino idzie w dobrym kierunku? Nie wiem. Powstawały, powstają i powstawać będą filmy lepsze i gorsze, przełomowe i zwyczajne. Nie lubię gdy krytycy współczesnych filmów piszą jak to kiedyś było dobrze – bo kiedyś także powstawały dzieła wybitne i zwykłe gnioty. Jestem jak najbardziej za szukaniem nowych metod kręcenia, za oryginalnymi sposobami gry z widzem jakie widzimy u Nolana nie tylko w „Incepcji”, ale w „Prestiżu” czy „Memento”. Z drugiej strony nie można zapomnieć o klasykach. Na mojej osobistej liście filmów wszech czasów najwyżej znajdują się „Ojciec Chrzestny 2”, „Full Metal Jacket” czy „Pulp Fiction”. Warto poznawać jedne i drugie, bo samo oglądanie, analizowanie fabuły, gry aktorskiej to po prostu świetna zabawa. 
Jakoś nie może mi przyjść do głowy żadna efektowna puenta podsumowująca ten krótki wywód. Jeszcze raz więc obiecuję poprawę w częstotliwości notek i do zobaczenia!